niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział Dziesiąty

Pisany pod przymusem~Pozdrawiam. :////

  Wstałam, ubrałam się i pobiegłam na śniadanie. Miałam nadzieję że zobaczę tam Agapita. Od dwóch dni siedział obok przy stoliku Hermesa. Czyli skończyłam między nim a Ashem. Wygładziłam bluzkę i przeczesałam włosy palcami po czym z głębokim oddechem opadłam na ławkę.
-Cześć Liwia.-powiedział Ash z pełną buzia.
-Hej.-uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie i zajęłam się swoimi tostami na talerzu i sokiem w szklance. Posmarowałam chleb dżemem i wgryzłam się w kromkę.
-Masz coś na twarzy.-zagadnął Agapit siadając obok. Wyglądał olśniewająco. Błękitna koszula i jeansy. No i włosy które wyglądały jakby nie uczesał ich po wstaniu z łóżka. Wytarłam buzie serwetka.
-Znowu spałeś w lesie?-zapytałam się spoglądając na jego twarz. Prychnął rozbawiony.
-Nie-e.-przeciągnął litery.-Dzisiaj w nocy byłem na chwile u siebie.
-Po co?-ugryzłam kęs.
-Podobno jakaś rebelia.-wzruszył ramionami.-Ale wątpię żeby nastąpiła rewolucja. A co u ciebie? Znowu spałaś w lesie?
-Ja nigdy nie spałam w lesie.-zmarszczyłam brwi a on roześmiał się słodko i wytarł mi dżem z nosa. Posłałam mu wyzywające spojrzenie i wytarłam twarz chustka. Sprawdziłam szybko czy makijaż mi się nie rozmył.-Na szczęście nie.-mruknęłam do siebie.
-Poprawiło ci się?-spytał Ash. Jak zwykle. Dlaczego przy nim znowu czułam się chora. Ale za każdym razem kiedy patrzyłam w jego oczy widziałam tylko szczerość. Nie mogłam nie odpowiedzieć.
-Nie rozumiem w jakim sensie. Czuje się świetnie.-wyciągnęłam ręce do góry.-A ty?-zapytałam grzecznie. Zasępiony wymamrotał coś o tym że również dobrze i odwrócił się do brata po prawej. Zdezorientowana wróciłam do Agapita.-Czyli jednak nosicie normalne ubrania.
-Zawsze nosiłem normalne ubrania.-zmarszczył nos. Musiałam zachichotać. Wyglądał jak kot. Ciekawe czy nim również był.
  Nagle mimo woli podniosłam się z miejsca. Nie wiem co się stało dalej, ale mimo to: Dlaczego akurat mi?



  Rozmawiałem z Tomem na temat *ekhem* może jednak nie powinienem o tym mówić, kiedy nagle Liwia podniosła się z siedzenia rozlewając moja wodę.
-Co...?-podniosłem wzrok żeby zobaczyć jak wpatruje się we mnie całkowicie ametystowymi oczami. Wzrok miała błagalny, a fioletowy kolor zakrył całe białko i źrenice. Obozowicze odskoczyli od niej z niemym krzykiem. Zwróciła twarz na przód i rozłożyła ręce. Agapit lekko zszokowany odszedł kilka kroków do tyłu.-Liwia!-zawołałem i próbowałem podejść. Z ziemi przede mną wyskoczyły ostre kryształy koloru jej oczu. Rozrastały się wokół odgradzając dziewczynę od innych. Kiedy otworzyła usta wypełzł z nich fioletowy obłok dymu przypominający węża.
-Wyrocznia.-rozległy się szepty.
-..jak?
-...niech ktoś sprawdzi czy jest na strychu!-jakiś chłopak pobiegł w stronę Wielkiego Domu.
-Słuchajcie!-krzyknąłem wchodząc na stół.-To nie jest wyrocznia! Wyrocznia jest zielona! To jest...-w tej chwili Liwia zabrała głos. Brzmiał doroślej, ale nadal należał do niej.
-Młodzi herosi. Nie znacie mnie. Nie jestem wyrocznią, ale mam dla was misję. Ruszycie tam w trójkę. Ty.-wskazała na mnie.-Ty.-popatrzyła na Agapita.-I ona.-wskazała na siebie.-Musicie ją znaleźć. Jest blisko. Bardzo blisko. Znajdźcie ją. I uwolnijcie. Inaczej przegracie. Przegracie te wojnę. On was zgniecie i pozbyje się bogów. Jeśli ją znajdziecie, pomogę wam.-skinęła głową a zaraz potem Liwia upadła na ziemie.