sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział Siódmy

  Otworzyłam oczy. Nade mną świecił się miliard gwiazd. Ale wydawały mi się obce. To nie były te same punkciki które widziałam tyle razy. Kiedy płakałam, śmiałam się, krzyczałam. To nie były gwiazdy, które widziały jak dorastałam. To nie było nawet moje niebo.
  Zamrugałam, ale nic się nie zmieniło. Leżałam na trawie, na środku wyspy. Zamiast wody, otaczało ją niebo. Czarne fale rozbijały się o brzeg. Wstałam ostrożnie, i jak to miałam ostatnio w zwyczaju, złapałam wisiorek wiszący mi na szyi. Chwile kręciło mi się w głowie i czasami widziałam jak przez kalejdoskop. "Co się dzieje?"
-Musisz się przyzwyczaić. Niedługo minie.-im więcej mrugałam, tym mniej widziałam. Obraz zasłoniły mi fioletowe klejnoty, tak, że nie widziałam praktycznie nic. Tylko rozmazane kontury. Odwróciłam się w stronę głosu, który tyle razy słyszałam w głowie.
-Ja...nie widzę.-palnęłam, zanim się zastanowiłam. Ale kobieta roześmiała się perliście. Miała piękny śmiech.
-Tak. Wiem. Tak to działa.-poczułam miękką dłoń na policzku.
-Ty jesteś....-łzy napłynęły mi do oczu. "..moją matką" chciałam dokończyć, ale nie mogłam wydusić słowa.
-Nie mogę tego potwierdzić. Ale nikt mi nie powiedział, że mam zaprzeczyć.
-Kiedy zacznę widzieć?-potrząsnęłam głową i wyrwałam się z uścisku bogini.
-Nie wiem. Niedługo.-nawet jeśli uraziło ją moje zachowanie, nie dała tego po cobie poznać.-Zależy mi na tobie, moja droga.-wyszeptała.
-Halo?-odezwałam się cicho.
-Jestem.-odpowiedziała.-Ale...wyniosłam cię tu, bo musimy porozmawiać.
-O czym?-schyliłam się i dotknęłam trawy. Upewniwszy się, że nie spadnę do kosmicznej wody, opadłam na ziemię. Bogini usiadła naprzeciw. Bardziej to poczułam niż zobaczyłam.
-O Ashu.-powiedziała z wahaniem w głosie. Na sam dźwięk jego imienia serce zabiło mi szybciej. "Przestań" skarciłam się w duchu.
-O co chodzi?-mój głos był nieco piskliwy, ale nie obchodziło mnie to.
-On ci przeszkadza. Nie spełnisz swojego przeznaczenia, kiedy będziesz nim zajęta.
-Co masz na myśli?-zmarszczyłam brwi.
                                                                                  *
-Ja...zgadzam się.-powiedziałam. Kobieta uściskała mnie prędko.
-Nie pożałujesz. Tak będzie lepiej.-odsunęła mnie na długość ramion.-Dla ciebie, dla niego. Dla wszystkich.
-A co jeśli się rozmyślę?-przegryzłam wargę.
-Oh. A więc dobrze. Będzie drobne uchylenie.
-Jakie?-spytałam lekko skołowana. Ale już podjęłam decyzję.
-Po co mam ci mówić? I tak sobie tego nie przypomnisz.-pstryknęła mnie w nos.
-Tak. Oczywiście.-spuściłam wzrok i uspokoiłam oddech.
-Gotowa?-ścisnęła mnie lekko.
-Oczywiście.-powtórzyłam.
  Pocałowała mnie w czoło, a po chwili poczułam jak moje ciało uderza o ziemię. Zamknęłam oczy.
                                                                                ***
  Wpadłem do kliniki jak huragan. Musiałem zdążyć przed ćwiczeniami.
-Co z nią? Obudziła się? Wyzdrowieje? Wszystko w porządku? Co u niej? Jak się czuje?
-Nie wiem.-Jake uśmiechał się od ucha do ucha, kiedy wyszedł zza rogu. Uśmiech spełzł z mojej twarzy. Nie lubiłem go. A może byłem zazdrosny? Doprowadził Liwię do płaczu ze śmiechu, po naszym zerwaniu. A teraz jeszcze się nią opiekuje.-Jeszcze się nie obudziła. Nic nie wiemy.-po chwili na jego twarzy też nie było uśmiechu.-Nic się nie polepsza. Ciągle dryfuje pośród światami. I ciągle musi być podłączona. nie mamy jak jej karmić, ani poić. Mamy z nią poważny problem.-spojrzał na jakieś papiery za biurkiem.-Spójrzmy: blada, chuda. Tak. Nadal tak jest. To się nie poprawiło. W dodatku wyczerpała wszystkie siły na pracy fizycznej. Oh. I jeszcze niedożywiona.
-Czyli nic?-spytałem całkiem załamany.
-Nic.-odparł rzeczowo.-Staramy się, ale...nic nie wychodzi. Jedyne co się zmienia to oczy. Z każdym dniem stają się intensywniejsze. Coraz bardziej ametystowe. Wyglądają trochę jak kalejdoskop. Jakby miała tam diamenty. To jest coraz dziwniejsze.
-A macie chociaż podejrzenia o co może chodzić?-musiałem wiedzieć.
-Tak. Myślimy, że to przekleństwo.-nagle zainteresował się własnymi butami.
-Co? Kto chciałby ją przekląć?
-Przez te oczy....podejrzewałbym Hadesa...lub...
-Kogo?
-..lub Afrodytę. Te oczy staja się coraz piękniejsze. Rozumiesz? To trochę dziwne. Ale Hades...to bardziej odpowiada. Ja...sam już nie wiem.-przeczesał dłonią włosy.-Posłuchaj. Staramy się tak? Bo wiesz...-uciszyłem go ruchem dłoni.-O co ci...-pokazałem, żeby był cicho i żeby za mną poszedł.
  To było dziwne. Zza kotary Liwii słyszałem ciche nucenie. Najwyraźniej syn Apolla też to usłyszał, bo zaczął iść ostrożniej, niemal bezszelestnie. Odsłoniłem materiał. Przy łóżku dziewczyny klęczała postać, okryta białą szatą. Szeroki kaptur osłaniał twarz, więc nie widziałem kto to. Ale to była na pewno kobieta. Miała miły, melodyjny głos. Przestała śpiewać, najwyżej nas zauważyła.
-Przepraszam, ale...-nawet się nie odwróciła. Wstała i pocałowała Liwię w czoło, po czym rozwiał ją wiatr.
  Podbiegliśmy do łóżka. Jake patrzył na urządzenia. Ustawiał jakieś guziczki. Ale ja skupiłem się na dziewczynie. Od czoła rozszedł się normalny kolor skóry. Liwia się zmieniała.
-Co się dzieje?-spytałem zdezorientowany.
-Nie wiem!-podbiegł do Liwii. Sprawdził puls. Dziewczyna miała już normalny kolor skóry. Nabrała też masy, twarz już nie była wychudzona, a nawet nabrała rumieńców.  Włosy stały się grubsze i lśniące. Odsunęliśmy się nie wiedząc co robić. Liwia drgnęła. Usiadła na łóżku i przetarła oczy. Tak słodko ziewnęła. Wstała i zauważyłem, że wyglądała...wspaniale. Lepiej niż wtedy kiedy ją poznałem, kiedy tu przyjechała. Otworzyła te swoje duże oczy i spod długich rzęs wyłoniły się ametystowe oczy. Stała prosto i wręcz promieniała.
-Co się stało?-spytała zaspanym głosem. (Uznałem że on również jest słodki.)
-Liwia!-powiedziałem szybko, jakby zaraz miała paść trupem, a ja chciałbym żeby to usłyszała.
-Tak mam na imię.-potwierdziła i spojrzała na mnie niepewnie.-Kogo przyprowadziłeś Jake?
-Co?-powiedziałem, może trochę za szybko. Jake podszedł do Liwii a ja stałem jak wmurowany.
-Jak masz na imię?-zapytał.
-Liwia.
-Nazwisko?
-Thompson.-przewróciła oczami.
-Skąd jesteś?
-Z LA.
-Wiesz gdzie jesteś?-założyła ręce na piersi, ale posłusznie odpowiedziała.
-Obóz Herosów, Long Island. Z tego co wiem. Coś się zmieniło?-zapytała sarkastycznie.
-Wiesz co się stało?
-Tak! Wiem, do cholery, kim jestem, gdzie jestem i co się stało! Zasnęłam w warsztacie, bo byłam zmęczona! Jak się nie śpi przez tydzień i robi broń 24/h to się nie dziwcie, że trochę się zdrzemnęłam!-jej oczy niebezpiecznie błyszczały, nadając jej twarzy purpurowy odcień.
-Spałaś tydzień.-przypomniałem. Posłała mi tylko mordercze spojrzenie i wróciła do Jake.
-Czy mogę już, do jasnej anielki, pójść stąd?
-Wiesz, wolałbym, żebyś...
-No to paa!-pomachała nam i zniknęła w łazience. Po chwili wyszła już ubrana w letnią sukienkę i baleriny, po czym wyszła kołysząc biodrami.
-Co się właśnie stało?-zapytałem się cicho.
-Ja...ja nie mam pojęcia.-odparł złotowłosy.
  Ale ja już chyba wiedziałem. Liwia mnie nie pamiętała.

2 komentarze:

  1. Tag bardzo nie wiem kim była Biały Kapturek... Heh, to była Hekate ^*^! Mamusia wszędzie :)
    Rozdział cuuuuuuuuuudny!!!
    No i czekam ^^
    Pozdrawia i życzy weny / Cherry XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety muszę cię rozczarować, to nie była mama. xD No i dziękuję c:

      Usuń