piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział Szósty

 Rozdział jest bardzo podzielony. Po prostu chciałam tak go opisać. ^^ I jakiś dłuższy mi wyszedł!

  On jest niemożliwy! Znowu roztroił mnie jak jakąś zabawkę! Znowu czuję się jak puste pudełko. Trzeba było się utopić, jak proponowali.
  Uderzenia młotka uspokajały mnie. W pewnym sensie. Puk, puk, puk. Złość ponownie mnie opuściła. Siedziałam pod ziemią już, chyba tydzień. Nie chciałam go widzieć. Nie chciałam znowu czuć tej pustki w sercu. Ale coś mówiło mi, że to nie wyjdzie. Że nie mogę  dopuścić go bliżej. I z jakiegoś powodu wierzyłam. Ale z drugiej strony, byłam pewna, że jednak coś do niego czuję. Nie da się tak szybko odkochać.
-Im szybciej tym lepiej.-mruknęłam do siebie i przetarłam czoło na którym perlił się pot. Od sześciu godzin nie odchodziłam od stołu i montowałam, rzeźbiłam i polerowałam. Czarną już chustkę wymieniłam na czystą i przecierałam lufę.-Skończone.-uśmiechnęłam się do siebie i załadowałam spiżowe pociski.
  Stworzyłam spiżowy pistolet. Krótka lufa i pięknie zdobiona rączka. A dokładnie to wzięłam dłuto i przejechałam nim kilka razy po spiżowej powierzchni. Teraz patrzyłam na róże i fiołki złączone złocistymi pnączami. Na końcu lufy przysiadła wyżłobiona gołębica. Teraz przesunęłam po niej palcem. Westchnęłam z zadowoleniem. Następna świetnie wykonana praca. Odłożyłam pistolet na półkę do innych broni. Musiałam się czymś zająć.
  Nie mogłam spać. Każdej nocy budziłam się z krzykiem. Wstawałam i budowałam. Nie mogłam przerwać. Łzy zasłaniały widok ale wytrwale pracowałam. Łapały mnie spazmy. Wciągałam powietrze, wydzierałam się na całe gardło, szlochałam w rękaw. Pomagało. Autentycznie pomagało. Ale po chwili wracałam do mojej rzeczywistości i pracowałam do końca sił. Ale wtedy również nie spałam. Leżałam kilka godzin w bezruchu. A najgorsze było to, że nikt nie wiedział.
  Nie wiedział co przeżywałam każdej nocy, broniąc się przed ciemnością. Jak zapalałam świece, lampy. Kuliłam się w kącie. Krzyczałam i szarpałam zasłonę. Strzelałam w różne rzeczy. Dlaczego nikt nie wiedział? Bo nie wychodziłam. Od sześciu dni nie widziałam światła dziennego. Sześć dni spędziłam w ciemnościach. Dlatego też zaczęłam się bać. Chronić przed ciemnością. Ale nie zamierzałam wyjść. Nie chciałam go spotkać. Zacząłby się bać, martwić. Nie byłam już taka piękna.
  Schudłam, ubrania wisiały na mnie jak na wieszaku. Zbladłam, byłam blada jak ściana. Zapadłam się, policzki się cofnęły i było mi widać żebra. Oczy mi przygasły. Kiedy patrzyłam w lustro czułam obrzydzenie. Dla siebie, za to że tak się stoczyłam. Jadłam, oczywiście. Jeden posiłek dziennie, składający się z jakiegoś owocu i kanapki. Piłam wodę, która spływała ciurkiem ze skał i wpadała do kamiennej misy w kącie.
  Oparłam się o półkę, żeby ustać na nogach. Kręciło mi się w głowie. Doszłam do misy i zanurzyłam w niej dłonie i napiłam się. Ochlapałam twarz. Świat przestał wirować, więc wróciłam do pracy.
-Co teraz? Co teraz?-wymamrotałam w próżnie. Złapałam pierwszy lepszy projekt z szafki i rzuciłam na niego okiem. Swego rodzaju miecz. Łatwy do wykonania. Płaska i cienka klinga oraz zasznurowana rękojeść. Jedna sztuka raz! Dołożyłam węgla do ognia, który buchnął osmalając mi grzywkę. Przyzwyczaiłam się do pracy w ciągłym gorącu. Związałam włosy i przewiązałam bandaną.
  No to co? Do pracy!
                                                                         ***
  Znowu jej nie było. Nie było jej przy stoliku Hermesa. Z resztą, jak przez ostatni tydzień. Każdego dnia, stałem dłużej niż inni i rozglądałem się za jej jasnymi włosami.
-Ej, braciak! Co jest?-Travis pociągnął mnie w dół za koszulkę. Usiadłem i zacząłem pałaszować naleśniki.
-Ee...nic.-zabrzmiało to bardziej jak pytanie więc skrzywiłem się nieco, ale na szczęście naleśniki w mojej buzi lekko to zatuszowały.
-Chodzi o tę twoja dziewczynkę od Afrodyty?
-To nie jest moja dziewczyna, zerwaliśmy. I ona nie jest od Afrodyty.
-W takim razie od kogo ona jest?-Connor zrobił bardzo niemądrą minę. Mimo woli się uśmiechnąłem.
-Jest nieuznana.-przewróciłem oczami.
-To dlaczego nie ma jej z nami? Byłem pewny, że nieuznani są z nami.
-Ona....Emm...obiecałem że nie powiem. Ale martwię się o nią. Nie widziałem jej od tygodnia w żadnym miejscu w obozie.-postukałem palcami o blat stołu. Kiedy się zorientowałem cofnąłem szybko rękę. Głupie odruchy.
-Ale wiesz....możemy się włamać wszędzie. Ty również. Jesteś od Hermesa, koleś!-uderzył mnie w ramię. Roześmiałem się razem z nimi, ale jednocześnie zrozumiałem, że rzeczywiście mogę się włamać wszędzie. I mam za braci Connora i Travisa.
-Chłopaki...mam prośbę.
                                                                         ***
  Światło przestało już padać przez małą szczelinę w suficie, więc zrobiło się ciemno. Nie czułam rąk. Nie mogłam pracować. Nie miałam siły żeby dołożyć ognia, a tak panicznie bałam się ciemności. Więc wzięłam koc i usiadłam w kącie. Narzuciłam na siebie koc i objęłam się ramionami. To będzie długa noc.
  Po jakiejś godzinie ogień wygasł. Postanowiłam, że koniec z tym. Za bardzo się bałam. Zamierzałam wyjść. Wstałam i podeszłam do drzwi windy. Oparłam się o skałę. Ale to nie znajomy w dotyku cień. To nie była ta ciemna maź której tyle razy dotykałam, kiedy wychodziłam na powietrze. To była skamieniała czarna masa.
-Nie.-powiedziałam i mocniej złapałam się ściany.-Niemożliwe.
  Tak długo z niej nie korzystałam, że stwardniała. Nie mogłam wyjść. Drapałam, waliłam, kopałam w ścianę. Wszystko na nic. Wzięłam jeden z wielu mieczy, które wykułam. Spróbowałam podważyć maź na krawędzi. Ostrze złamało się jak wykałaczka. Zaklęłam po starogrecku. Nie chciałam marnować dobrych ostrzy na czymś czego nie mogłam rozbić.
  Poczłapałam do mojego kąta. Śpij moja malutka. Śpij. Jesteś niestrudzona. Zupełnie jak ojciec. Zamknęłam oczy i odpłynęłam. Na bardzo długi czas.
                                                                         ***
  Po ciszy nocnej wymknęliśmy się w trójkę.
-Gdzie idziemy? Au!-Travis oberwał gałęzią od Connora, który szedł przed nim.-Co zrobiłeś?
-Poharatałem trochę tą twoją piękną twarzyczkę.-brat wystawił mu język i by się zaraz pobili gdybym ich nie odsunął.
-Przestańcie idioci.-syknąłem osłaniając gałęzie.-Jesteśmy.
-To tutaj? Gdzie my mamy się włamać?-Connor wyszedł i rozejrzał się wokół.
-Tu nic nie ma Ash.-Travis potupał w miejscu nogą.
-Jestem pewny, że to ta polana.-wymamrotałem.-Tak! To tutaj. Nie wiem, jak ale pod spodem jest jaskinia.
-Jaskinia mówisz?-powiedzieli jednocześnie z błyszczącymi oczami.
-Jest już zajęta, matoły. Chcę tylko tam wejść.
-To będzie problem.-usłyszałem znajomy głos za plecami.
-Tato?-spojrzałem na Hermesa, kiedy obchodził polanę.
-Cześć chłopaki.-pomachał nam a my wymieniliśmy zdumione spojrzenia.
-Dlaczego tu jesteś?-zapytałem.
-Bo to nie jest zwykły zamek czy alarm.-powiedział nawet się nie zatrzymując.-A nie mogę patrzeć jak się męczycie. Aha, jeszcze ta dziewczyna...
-O co chodzi?-Travis trzepnął Connora w ramię bo ten go nadepnął.
-Olimpijczycy nie chcą żeby zginęła. Chyba przydałoby się ją wydostać.
-Utknęła tam?-mój głos był bardziej piskliwy niż zwykle.-To dlatego nie było jej tyle czasu?
-Co? Nie.-prychnął Hermes.-Po prostu cie ignorowała. Tyle że Smar zastygł. Jakieś dwie godziny temu. Dziewczyna oszaleje.
-Już bez przesady. Liwia jest silna.
-Już nie tak bardzo. Zresztą zobaczysz.-przewrócił oczami i uklęknął niedaleko.-I z tym szaleństwem...nie żartowałem.
-Ale...
-Nie przerywaj mi. Tu jest szczelina.-wskazał dziurę w ziemi, szeroką na dwa centymetry.
-Raczej się nie przeciśniemy.-prychnął Connor przyklękając obok ojca.
-Geniusz.-wymamrotał Travis.-Możemy wysadzić.
-Tak. Dziewczyna jest w kącie daleko od tego miejsca.
-Ale..no nie wiem. Ta grota się nie zawali?-przestąpiłem z nogi na nogę. Ej! Chodziło o kogoś na kim mi zależy!
-Nie. Jest mocna. Tylko otwór się powiększy i wtedy wejdziesz i ją wyciągniesz.-zza placów wyjął sznur i rzucił go w moją stronę.
-Oh. Ok.-powiedziałem lekko skołowany.
-Odsuńcie się.-wetknął spiżowy "patyk" z szczelinę po czym odbiegliśmy kawałek. Przez chwilę było słychać tylko głośny pisk, przenikający kości. Po chwili ucichł. Odwróciliśmy się. Rzeczywiście,szczelina powiększyła się i z pewnością zmieściłaby rosłego człowieka. W środku było ciemno. Nawet bardzo. Nie bałem się ciemności, ale...
-To ja schodzę.-brzmiało to bardziej jak pytanie. Rzuciłem braciom linę, którzy obwiązali ją wokół drzewa i mocno trzymali. Hermes stał nieopodal i z zaciekawieniem przyglądał się ciemni. Skoczyłem w mrok.
  Wylądowałem twardo na kamiennej posadzce. Kolana mi zmiękły, ale starałem się ustać na nogach. Kiedy się uspokoiło, rozejrzałem się wokół.
  Kotara była poszarpana, usmolona, pocięta oraz była pełna dziur po kulach. Dziwne. Wyszedłem spośród kupki gruzu która powstała w skutek....to nawet nie był wybuch! Dużo się zmieniło. Każda ściana była pokryta projektami. Niektóre były podpalone, zakreślone lub zszargane. Pocięte, podziurawione, zniszczone. Niepokojące. Serce zaczęło mi bić szybciej więc okręciłem się wokół, żeby zorientować się w położeniu. Jakaś misa do której kapała woda, kilka zgaszonych świec i wygaszony piec. Przeraziłem się nie na żarty.
-Liwia?-powiedziałem cicho, ale odpowiedziało mi tylko echo.-Liwia?-podniosłem głos, ale nadal nikt mi nie odpowiadał. Rozejrzałem się ponownie wytężając wzrok. Aż w końcu zauważyłem coś w kącie. Podszedłem tam powoli, stąpając ostrożnie.
  Pod ścianą, zawinięta w koc leżała Liwia. Ledwie zauważyłem, że nie wygląda już jak dziecko Afrodyty. Ukląkłem obok i podniosłem jej głowę pod podbródek. Miała zamknięte oczy i beznamiętny wyraz twarzy.
-Liwia?-spytałem ze strachem. Nie odpowiedziała. Dopiero teraz zauważyłem, że twarz jej się zapadła. Dziewczyna schudła, zbladła. Miała przypalone włosy i ramiona. Była podrapana i poharatana na całym ciele. Potrząsnąłem ją lekko ale nie zareagowała.-Liwia?-złapałem ją za ramiona i podciągnąłem do góry jej bezwładne ciało. Nic. Sprawdziłem puls, ale serce biło bardzo, bardzo wolno. Oddychała powoli i cichutko. Podniosłem powiekę prawego oka.
  Chociaż było ciemno, zauważyłem, że zmieniło kolor. Było ametystowe. Lekko fioletowa poświata rozjaśniała jej twarz. Nie mogłem oderwać wzroku. Było przyciągające. Jak kamień. Jak diament. Jak ametyst. Mieniło się purpurą.
-Wow.-szepnąłem cicho. Powieka opadła. Wziąłem ją na ręce i podszedłem do liny.-Ona raczej nie wejdzie!-krzyknąłem.
  Po chwili byliśmy na powierzchni.
-Trzeba ją zanieść do kliniki.-powiedział Travis.
-Jakbym nie wiedział.-dziewczyna wtuliła się mocniej w moja pierś, kiedy biegłem ścieżką.
  Pocałowałem ją w czubek głowy, a jej oddech stał się urywany i z jękiem się odsunęła. Zmarszczyłem czoło, a po kilku minutach byliśmy u Apolla.

2 komentarze:

  1. *-* Emocje... Boże, to było cudne!!! Teraz mam problem... Od kogo ona jest ???!!!!! No ja, już nie wiem....Czekam na next ^^
    Pozdrawia ~Cherry

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli się skapniecie to w następnym poście będzie wiadomo kto jest jej boskim rodzicem. Jeśli nie to poczekasz do końca. xD Fajnie że ci się podobało! ^^

      Usuń