wtorek, 9 grudnia 2014

Prolog

  Obcasy wesoło postukiwały o chodnik, chociaż ja wcale nie byłam wesoła! Rozwścieczona przemierzałam ulice Nowego Yorku, próbując dojść gdzieś. Gdziekolwiek. Byleby z dala od Asha. No jasne! Zerwij z dziewczyną w rocznicę! Bardzo romantyczne! Nie zważając na innych ludzi przebiłam się do parku.
  Dzień zapowiadał się tak pięknie. Wczoraj było zakończenie roku, więc zaczęły się wspaniałe wakacje. Cieszyłam się, że będę mogła spędzić każdą minutę mojego wolnego czasu z Ashem.
  Ptaki ćwierkały wesoło, wśród zielonych gałęzi, kiedy wnerwiona przemierzałam trawnik. Byleby dojść do ławki. Mogłabym dać upust złości.
  Opadłam twardo na brązowe deski. Westchnęłam ciężko i ukryłam twarz w dłoniach, ale łzy nie chciały płynąć. To może lepiej.  On nie był ciebie wart.-usłyszałam w głowie kobiecy głos. Piękny i melodyjny. Potrząsnęłam głową i wyjęłam szkicownik. Dłoń sama szkicowała-coś. Nie wiem co. I nie chciałam wiedzieć. Czasami zdarzało mi się narysować coś niestworzonego, nieistniejącego. Wtedy wywalałam to do kosza. Tak jak teraz. Zirytowana cisnęłam zmiętą kartkę do śmietnika niedaleko. Jak zwykle nie trafiłam. Prychnęłam i już chciałam wstać i podnieść śmiecia, kiedy uprzedził mnie jakiś brunet. Upadłam z powrotem na ławkę.
-Nie ma za co.-chłopak przysiadł się obok.-Zack.
-Liwia.-ścisnęłam mu dłoń i wróciłam do szkicownika.
-Dość...nietypowe imię.-O boże. Następny próbujący zagadać. Zmusiłam się do uśmiechu. Wiedziałam jak działam na mężczyzn.
-Nie twierdzę że jest inaczej.-wzruszyłam ramionami.
-Czyżby nazwisko też było takie niezwykłe?-Może jeszcze frytki do tego? Mimo to starałam się być życzliwa.
-Nie, raczej nie. Thompson.-twarz chłopaka rozjaśnił uśmiech. Widać było że jest dumny.
-Bardzo mi miło, panno Thompson.-wstał i skłonił się teatralnie.-Niestety, nie będzie mi dane dłużej wpatrywać się w pani piękne oblicze.
-Oh. Szkoda. Więc...-nie zdążyłam dokończyć ponieważ brunet zmienił się w bliżej nieokreślone stworzenie z powykręcanymi kończynami i, powiedzmy sobie szczerze, ohydną twarzą. Odskoczyłam w lewo od ławki i schowałam się za najbliższe drzewo. Przycisnęłam sobie dłoń do buzi, żeby nie wydobyć jakiegokolwiek dźwięku. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, po prostu czułam że muszę.
-Gdzie jessssteśś?-zasyczało stworzenie, odwracając się w moją stronę. Nie pożyło zbyt długo, ponieważ kilkanaście strzał spadło na niego jednocześnie zmieniając w pył.
  Tego było za wiele. Mimo, że trwało to tylko chwile łzy ściekały mi powoli po twarzy. Zabierzcie mnie stąd! Wołałam niemo. Ale dokąd? Opuściłam powoli dłoń i głęboko wciągnęłam powietrze. Ktoś chwycił mnie za ramię. Odruchowo odskoczyłam.
-Ej. Spokojnie.-zobaczyłam opaloną dłoń wyciągniętą w moją stronę. Niebieskie oczy patrzyły się we mnie jakbym była bezbronnym szczeniaczkiem.-Zabieramy cię stąd.-przemawiał uspokajająco.
-Dokąd?-usłyszałam swój własny opanowany głos. Chłopak chwilę dziwnie na mnie popatrzył po czym powiedział.
-Obóz Herosów, Long Island.
  Nie wiedzieć czemu, chwyciłam jego dłoń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz