piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział Trzeci

  Jako, że nie mogłam spać u dziewczyn Afrodyty, wróciłam do jedenastki około czwartej. Rzuciłam się na łóżko. Oczywiście któryś z dzieci Hermesa odstąpił mi wygodnego łóżka a sam poszedł do kąta. Życie trudne jest. Leżałam na plecach i gapiłam się w sufit. Przed chwilą wydawało mi się że jestem zmęczona, ale...Wstałam powoli i nie chcąc nikogo obudzić wyszłam.
  To było dziwne. Normalnie, czyli w słońcu dnia, obóz tętnił życiem. Teraz było słyszeć tylko chrzęst żwiru pod moimi butami, wiatr między drzewami i szum fal. Tylko księżyc i gwiazdy oświetlały mi drogę. Podziękowałam im w duchu i skręciłam na plażę. Odgłos chlupiącej wody był naprawdę uspokajający. Odrzuciłam pomysł siadania na piachu więc weszłam na molo. 
  Drewniany podest był bardzo długi więc trzy minuty zajęło mi dotarcie do końca. I tak stałam. Nie chciałam siedzieć. Stałam i wpatrywałam się w horyzont. Księżyc był wysoko na niebie, chociaż dochodziła już piąta. Za falami nie było widać chociażby refleksu słonecznego. Westchnęłam ciężko.   Wiatr szarpał mi sukienkę i moje nijakie włosy. Nic do nich nie miałam, ale nikt nie potrafił powiedzieć jakiego są koloru. Tak ciemny blond, że wchodzą już w brąz. Tak jasny brąz, że to już blond. Niektórzy mówili na nie miodowe, ale sama nie byłam przekonana. Zaczęło być mi zimno. W końcu miałam na sobie tylko sukienkę na ramiączkach lekko ponad kolana. Potarłam ramiona ale nie wiele to dało. Miałam zawrócić, ale nie mogłam zmusić się chociażby do kroku. Wstrzymałam łzy cisnące się do oczu. 
  Nie jestem im potrzebna. Po co komu następna lalka od Afrodyty? Po co ktoś tak bezużyteczny? Przydałby się im...no nie wiem. Ktoś inny! Jak to dziecko wielkiej trójki na które tak czekają. A ja...
  Okłamywałam samą siebie, udając. Całe życie uczyłam się być aktorką. Uczyłam się jak oszukiwać, grać na czyiś uczuciach. Uczyłam się udawać. Udawać, że jestem taka a nie inna. Udawałam tak długo, że już sama nie wiedziałam kim jestem. Nie wiedziałam czy jestem już pusta czy jeszcze coś tli mi się w duszy. Spojrzałam w dół. 
  Grawitacja jednak wyciągnęła łzy, które teraz spływały mi po policzkach. Popatrzyłam w ciemną toń. Woda wydawała się być czarna jak moja dusza. Tak. Dokładnie jak moja dusza, trafne stwierdzenie. Jesteś ważna. Oh, zamknij się. Skoro ci na mnie zależy dlaczego mnie jeszcze nie uznałaś? Tak, myślałam, że to moja matka mamrocze mi w głowię. Cisza. Akurat jak jest potrzebna to jej nie ma. 
  Popatrzyłam przez ramię. Wydawało mi się że zobaczyłam coś w krzakach, ale chyba mi się przewidziało. Wzięłam głęboki wdech i zrobiłam krok do przodu. Nie odwróciłam się, żeby zobaczyć kto taki krzyczy moje imię.
  I żeby nie było. Nie, nie miałam zamiaru się topić. Chciałam tylko poczuć się bardziej...cielesną. Chciałam poczuć cokolwiek, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że jestem człowiekiem. Rozłożyłam ręce i pozwoliłam otoczyć się wodzie.
  Była lodowata. Kiedy tylko się z nią zetknęłam zaparło mi dech w piersiach. To było takie uczucie, jakby miliardy igieł wbijało się w każdy milimetr mojego ciała. Czułam jak moje baleriny zsuwają mi się z nóg. Nie przejęłam się. Miałam jeszcze dużo butów. 
 Zmusiłam się, żeby otworzyć oczy. Włosy ocierały się o moją twarz, policzki. Tańczyły mi przed oczyma. Sukienka delikatnie poruszała się z prądami. Odwróciłam się twarzą ku górze. Byłam już dość głęboko. Widziałam moje czarne buty na powierzchni które unosiły się w górę i dół. Nagle dołączył do nich inny kształt. Ktoś za mną wskoczył. Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać.
  Ale nie mogłam mieć czasu na przemyślenia, bo coś chwyciło mnie w pasie. Spanikowana wypuściłam powietrze z płuc. Uniosłam rękę ku górze, w kierunku tej osoby. Postać zanurkowała, ale to coś ciągnęło mnie w dół i w dół. Zdążyłam musnąć palcami dłoń chłopaka, kiedy macka mocnym szarpnięciem wciągnęła mnie w czerń.
  Zacisnęłam powieki. Płuca paliły niemiłosiernie. Chciałam już się poddać, kiedy upadłam na skaliste podłoże. Chwilka. Chyba byłam w jakiejś podwodnej grocie. Ciemna masa wchłonęła się w ścianę. Stałam boso, w przemokniętej sukience i mokrymi włosami. Ale z jakiegoś powodu nie było mi już zimno. Rozejrzałam się powoli.
  Grota była dość mała. Miała kształt nieudanego koła. Bardziej jajka. Obok stał drewniany stół zasłany różnego typu narzędziami, skórzanymi fartuchami i pasami. Wyciągnęłam swój miecz, który dawał więcej światła niż księżyc i gwiazdy na powierzchni. Białe światło oświetliło ściany. Westchnęłam z zachwytu. Pokryte były wieloma pergaminami. To były projekty! Zakryłam buzię dłonią, żeby nie pisnąć. Może jednak jest dla mnie nadzieja. Rozumiałam każdy szczegół każdego planu. Szybko przejrzałam wszystkie kartki. Nie wierzę jakie mam szczęście! To były bronie, pojazdy i potrzebne przedmioty. 
  Czyli może jednak miałam jakiekolwiek moce. Nawet takie jak umiejętne czytanie planów mnie ucieszą. Czułam się taka odizolowana z żadnym trickiem w zanadrzu. No chyba, że liczyć mój wdzięk który oczarowywał mężczyzn. Ale to że mam też mózg...nieźle. 
  Czarna macka powróciła, ale nie chwyciła mnie i nie wyrzuciła w górę. Czekała. Postanowiłam się jej przyjrzeć. To był dym. Czarny dym! Zerwałam plany i projekty. Po drodze chwyciłam pas. Kiedy wszystkie zwoje trzymałam w miarę stabilnie a pas znajdował się na moich biodrach dym utworzył kształt windy. Weszłam powoli do środka, a drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
  Pojawiłam się pośrodku polany w lesie naokoło obozu. Słońce chyliło się ku zachodowi. Ale długo siedziałam pod ziemią. Nadal miałam wilgotne włosy i sukienkę. No i byłam na bosaka, ale dzielnie zaczęłam iść ścieżką do obozu. Mało widziałam spomiędzy góry zwojów w moich ramionach. Kiedy stąpałam ostrożnie żeby nie okaleczyć mocno stóp, powkładałam papiery do różnych kieszeni w pasie. No cóż, chyba będzie moim nowym przyjacielem. Na pewno wyglądałam komicznie w eleganckiej sukience i pasem wypchanym różnymi projektami, rozczochranymi włosami i rozbieganym wzrokiem. Zaburczało mi w brzuchu. Nie jadłam przez cały dzień. Chyba zdążę na kolację. 
  Na dróżkach było pusto. Nawet na porę kolacyjną było tutaj za cicho. Powoli ruszyłam do przodu. Usłyszałam jakieś głosy w miejscu gdzie normalnie odbywają się ogniska. Kiedy podeszłam bliżej rozpoznałam głos Chejrona i Asha.
-...straciliśmy jedną z naszych obozowiczek.-centaur właśnie kończył....chyba przemowę.
-Podobno sama skoczyła do wody!-krzyknął ktoś z tyłu. Nakryłam usta dłonią. O bogowie, to o mnie chodzi.
-Od początku była jakaś niestabilna!-powiedział jakiś blondyn. Widać było że chłopak na scenie powstrzymuje chęć przyłożenia kolesiowi.
-Cisza!-krzyknął.-Liwia była...-zaczął ale postanowiłam to przerwać.
-Jest.-powiedziałam głośno i wyszłam zza drzewa. Wszystkie spojrzenia skupiły się na mnie. Tylko krzykacze opuścili głowy.-Tak. Miałam ochotę się zabić! Wszystkim pasuje?
-Liwia...-Ash wyciągnął do mnie ręce, ale ja cofnęłam się tylko i obrzuciłam go zabójczym spojrzeniem.
-Byłoby wam wszystkim lepiej.-dokończyłam.-Ale...chyba ma dużo do roboty w tym głupim obozie. Bądź co bądź nie chcemy w tym miejscu krateru, prawda? A teraz, za pozwoleniem, pójdę się przebrać i może coś zjeść.-wzruszyłam ramionami i odeszłam żwirem.
  Wszyscy stali lub siedzieli oniemiali, więc nikt nie podążył moim śladem. Oczywiście nie miałam ochoty wracać do domku. Wróciłam na polanę. 
  Ciekawe czy w jaskini zmieści się różowa kanapa?

2 komentarze:

  1. Ojej... Jakie to było cudowne... Słów mi brak... Kocham ten blog!! Zapraszam na początkujący blog -- http://olimpwogniu.blogspot.com/

    /Cherry

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow! Dziękuję! ^^ Kocham take komentarze! Tzn. Wszystkie kocham, ale takie od których mam banana na twarzy...Piękne. :') I oczywiścię zajrzę. ^^

      Usuń