środa, 17 grudnia 2014

Rozdział Drugi

  Minęło kilka dni. Chyba. Może to były miesiące albo lata? Może spędziłam tutaj dziesięć lat i jestem już stara? Takie myśli powstawały w mojej głowie, kiedy kierowałam się na arenę. Miałam posiedzieć sobie z dziećmi Afrodyty. Wiecie, poplotkować i pooglądać chłopaków w trakcie lekcji szermierki. W każdym razie, przez te kilka dni ani razu nie założyłam koszulki obozu. Musiałam się tym pochwalić. Pomarańcz...nie. To na pewno nie jest teraz w modzie. No i nie chciałam chodzić tak jak wszyscy. Jeans i pomarańcz. Aż się wzdrygnęłam. Poprawiłam swoją bordową sukienkę na ramiączkach i przeczesałam palcami włosy, zaczesując je lekko do tyłu. Na nogach miałam czarne baleriny. Jednak w szpilkach nie jest tak fajnie chodzić na żwirze dzień w dzień. Moje kochane butki zostawiłam sobie na lepsze okazje, jak np. imprezy na plaży, albo w domku Dionizosa. Ta ostatnia była epicka.
  Kiedy weszłam na arenę poczułam na sobie wzrok większości chłopaków. W tym Asha. Nie odezwałam się do niego od dnia mojego przyjazdu. Czasami słyszałam jak wołał moje imię, ale rozmywałam się w tłumie. I tak widywałam go tylko przy posiłkach. Uparcie wpatrywał się w mój stolik. A w ciągu dnia otaczała mnie duża grupa dziewcząt z dziesiątki więc nie miał jak się przedrzeć. Wracając, uśmiechnęłam się i pomachałam dziewczyną w drugim rzędzie. Kołysząc biodrami doszłam do Annie.
-Hej.-cmoknęłam ją w policzek.
-Cześć.-złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła do naszych przyjaciółek. Usiadłam między Marie a Lou, wystawiając długie nogi, żeby je opalić. Co chwila Lou szeptała mi o Benie, przystojniaku od Hypnosa. Jako jeden z nielicznych dzieci tego boga, normalnie funkcjonował.
-Co sądzisz o Ashtonie?-Annie podała mi okulary przeciwsłoneczne, podziękowałam jej skinieniem głowy i założyłam czarne szkła.
-Kim?-odparłam obojętnym tonem.
-Noo. O tamtym.-wskazała palcem Asha, który właśnie wygrywał pojedynek.-Widzisz. Syn Hermesa.-posłała mu maślane spojrzenie.
-Nic nie sądzę.-wysyczałam jadowicie. Dziewczyna lekko się cofnęła, ale nie przerywała paplaniny o tym przystojnym Ashtonie Brownie, tym "jednym z najlepszych szermierzy w obozie." Poprawiłam okulary na nosie i wyłączyłam mózg.
  Chyba dość długo się nie ruszałam, bo ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Rzuciłam Annie zabójcze spojrzenie.
-Co?-rzuciłam szybko.
-Ty mnie w ogóle nie słuchasz.-zajęczała i opuściła ręce. Chyba mina mi złagodniała bo przysiadła się obok.-Co jest?
-Ja po prostu nie chcę słuchać o Ashu.-wyrzuciłam z siebie.
-Oh. O Ashtonie, tak?-przewróciłam oczami, ale skinęłam głową.-Znasz go?
-Niestety tak.-zakryłam oczy dłonią. Okulary-przypomniałam sobie. Zdjęłam je i przetarłam sukienką. Po chwili znowu były na moim nosie.
-Aha.-przez te kilka dni naszej przyjaźni nauczyła się żeby nie drążyć tematu.
  Przez parę dobrych minut gadałam jeszcze z Marie i Lou, bo jakiś chłopak od Apolla zabrał nam Annie. Policzki bolały mnie od śmiechu, kiedy Julie powiedziała sprośny żart o Ianie z domku Hefajstosa. Natalie zaproponowała, że poprawi mi makijaż ale odmówiłam. Spojrzałam na zegar z tyłu. 13:39. O 14 miałyśmy udać się do domku Afrodyty, żeby zacząć przygotowania na naszą piżama party. Będzie zabawa! Ale na razie musiałam wytrzymać te 21 minut na arenie. Westchnęłam cicho i odchyliłam głowę do tyłu żeby złapać jeszcze trochę słońca. Albo mi się wydawała albo zaświeciło jaśniej. Zsunęłam lekko okulary i rozejrzałam się wokół. Rob od Apolla uśmiechał się do mnie ciepło. Odwzajemniłam uśmiech, pomachałam mu wesoło i wróciłam do opalania.
-Ej! Liwia!-Ash nieźle zdzierał sobie gardło. Nawet się nie poruszyłam. Dziewczyny spojrzały na mnie dziwnie.
-Co?-spytałam Lou.
-To jest Ashton.-powiedziała szeptem.
-Tak wiem.-przewróciłam oczami.
-Wyzywam cię!-krzyknął z dołu. Po arenie poniosło się głośne "Ohhhhh."
  Nikt nigdy nie wyzywał dzieci Afrodyty. A ja, jako że większość czasu spędzałam właśnie z nimi, zaczęłam być traktowana jako córka bogini miłości. Nikogo nie obchodziło czy uznana czy nie. Zostałam wstawiona do szuflady z napisem "Puste Lalki od Afrodyty." Zagotowałam się i powoli odwróciłam się w stronę chłopaka.
-Mówiłeś coś?-powiedziałam poniżająco.
-Tak! Chodź tutaj i walcz!-widać było, że jest bardzo pewny siebie. Wypiął pierś i zrobił minę w stylu "No dawaj. Dawaj." I jeszcze ten uśmiech. Chętnie zmazałabym go z jego twarzy.
-Hmmm..-udawałam zamyśloną. Założyłam nogę na nogę i odchyliłam się lekko do tyłu.-Jak chcesz.-wzruszyłam ramionami, wstałam i podałam okulary Marie. Moje przypisane "rodzeństwo" próbowało mnie zatrzymać. Ale ja dumnie, powoli zaczęłam schodzić po schodkach w dół. Ostatni stopień był dość wysoki, więc jakiś chłopak rzucił się, żeby podać mi rękę. Przyjęłam ją z wdzięcznością i już po chwili stałam na gorącym piachu areny.-Pozwolę ci wybrać broń.-prychnęłam.
  Ash ze zdeterminowaną miną wyciągnął spiżowy miecz.
-Jakież to typowe.-pokręciłam z dezaprobatą głową.
-Teraz ty.-Rozejrzałam się wokół. Po chwili kilkunastu chłopaków podbiegło do mnie z ostrzami w dłoniach.-Nie dzisiaj chłopcy.-powiedziałam słodko i zerwałam wisiorek. W mojej dłoni pojawił się piękny biały miecz, z misternie zdobioną rękojeścią, wyglądającą jak uchwyt lusterka. Cała arena westchnęła z podziwem. Ashowi zrzedła mina. Zamachnęłam się na próbę. Idealnie wyważony.-zauważyłam. Oczywiście, że tak. Dzięki, kimkolwiek jesteś. Dopiero drugi raz trzymałam ten miecz. Dwa dni temu znalazłam go na łóżku. Kiedy zacisnęłam na nim dłoń zmniejszył się w wisiorek. Od tamtej pory nie ściągałam go z szyi. Nawet nie wpadłam na pomysł, żeby go zerwać. Aż do teraz. To był taki impuls. A teraz...ktoś mi powie jak się walczy?
  No niestety, Ash zaatakował, a ja nie miałam czasu na jakąkolwiek lekcję. Zablokowałam jego ostrze swoim, a po chwili cofnęłam się z gracją. Nie miałam nawet chwili wytchnienia. Ze skupionym wyrazem twarzy ruszyłam do ataku. Odbijałam, blokowałam, atakowałam, cięłam. Po chwili jego twarzy i koszulka była pełna zadrapań. Zaciął mi tylko ramię. Cofnęliśmy się od siebie. On krokiem w tył, ja zgrabnym piruetem. Pobiegłam w bok i zanim się odwrócił podcięłam go od tyłu. Leżał na ziemi z ostrzem wycelowanym w serce. Poprawiłam sobie włosy i obeszłam go szerokim łukiem. Alan przyniósł mi nektaru a Marie oddała okulary. Wsunęłam je na nos i popijając nektar zwróciłam się do Asha.
-Nie odzywaj się do mnie. Jasne?-uniosłam dumnie podbródek i oddałam pustą szklankę.
  Annie i Lou posłały mi dumny uśmiech, złapały mnie pod ramiona i pociągnęły do domku Afrodyty. Czternasta wybiła!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz